Wizualna myślicielka, psycholog, gryzmografka, trenerka, życia artystka i oczywiście… właścicielka biznesu.
Z kim dziś rozmawiam o początkach w biznesie?
Zapraszam na wywiad z Anią Kędzierską.

Hej Aniu, miło mi powitać Cię na moim blogu. Tak się zastanawiam… zwykle Twoje obrazki dają wiele do myślenia, jednak dziś zapewne będą to słowa 🙂 Powiedz, co u Ciebie słychać?

Cześć Elu, dziękuję za zaproszenie do tej rozmowy. Ogromnie jestem ciekawa, do czego nas ta wymiana słów i myśli doprowadzi. A odpowiadając na Twoje pytanie, co u mnie słychać… teraz jeszcze szum morza 😉 Jestem dosłownie dwa dni po krótkim urlopie w ukochanym Gdańsku. Obrazy, dźwięki i smaki wciąż we mnie żywo grają.

Niech ten szum morza w pięknych wspomnieniach nie przestaje grać!

Aniu, a co słychać obecnie w sprawach zawodowych?

Mam wrażenie, że u mnie zawsze dużo się dzieje! Mam to szczęście, że trafiają do nas (razem z Maćkiem Cichockim tworzymy markę opowiedz.to), przeciekawe i przeróżne projekty. A ponieważ zajmujemy się komunikacją, często tą związaną ze zmianami w organizacji, to nigdy nie ma nudy 😉

Pamiętasz początki marki opowiedz.to? Co się wtedy działo?

Pamiętam to dokładnie. Zadzwonił do mnie Maciek i powiedział: „Twoją super mocą jest rysowanie, moją gadanie. Zróbmy coś razem!” I tak powstały Gadatki – gadane gryzmoły, gryzmolone gadki. Obydwoje wyrośliśmy ze świata szkoleniowego. Naszym celem było wsparcie trenerów, aby umieli prezentować teorię w bardziej przykuwający uwagę sposób. Tworzenie filmów i prezentacji zaczynaliśmy w przysłowiowym garażu. Zaadaptowałam kawałek ściany w pokoju mojej córki, aby rysować filmy. Problem był jednak taki, że gdy zachodziło słońce, światło na planie kończyło się i było po robocie 😊. W dodatku ściana wyklejona była tapetą w tłoczone serduszka i marker wpadał w „koleiny”, rysując jak chce. Zainwestowaliśmy więc w sprzęt. Lampy studyjne i iPhona, który wtedy dawał świetną jakość filmu przy mniejszym nakładzie środków niż na przykład lustrzanka. Wtedy też powstała nasza spółka, funkcjonująca do dziś pod nazwą rysowienie.pl Zaczęliśmy tworzyć komunikację dla coraz to większych firm. Wszystko jednak ciągle odbywało się w naszych prywatnych mieszkaniach. Zdarzało się więc, że w trakcie rysowania filmu, tym razem już na stole zdjęciowym, wskakiwał na plan kot. I wszystko trzeba było rysować od początku. A dodam, że 60 sekund filmu to 4-5 godzin rysowania! Takie doświadczenia uczyły nas pokory. Prowadziliśmy także szkolenia o tym, jak komunikować w organizacji ważne kwestie. Wszystko w oparciu do dwa filary – storytelling i myślenie wizualne. Gubiło nas jednak to, że nasi potencjalni Klienci nie wiedzieli, że zajmujemy się czymś więcej niż rysowaniem. Nazwa spółki stał się więzieniem.

Dwa lata temu stworzyliśmy markę opowiedz.to. Tu uczymy mówić do ludzi, o ludziach i po ludzku. Na zlecenie naszych Klientów tworzymy komunikację, która jest merytoryczna a jednocześnie ma przyjazną formę. Wiemy jak nawet o trudnych czy skomplikowanych tematach mówić tak po prostu. Bez trudnych słów i zadęcia. Naszymi historiami i rysunkami firmy przeprowadzają swoich pracowników przez zmianę, wdrażają standardy, podsumowują projekty i świętują sukcesy. Dziś mamy biuro, własną salę szkoleniową i profesjonalne studio nagrań.

Przepiękne lekcje wyciągneliście z Waszej historii! Dzięki, że podzieliłaś się tym. Czy to znaczy, że warto zaczynać “w garażu” pomimo trudności? A nawet gdy nam “kot na blat” wskakuje, warto podejmować kolejne próby?

Bardzo się cieszę, że to wyciągasz z moich słów. Mam takie wrażenie – oparte o wieloletnie doświadczenie pracy z biznesem – że liczymy na to, że jak sobie wymyślimy jakąś działalność, to liczymy na to, że „wszystko się magicznie ułoży”. Zresztą często ludzie opowiadając o swoich sukcesach mówią: miałem problem, znalazłem rozwiązanie – tadaam! Moje, nasze życie biznesowe tak nie wyglądało 😉 I, jak szczerze rozmawiam z ludźmi, to każdy mierzy się z czymś. Oczywiście można porzucić plany i marzenia przy pierwszej przeszkodzie. Jednak jaką ma się pewność, że przy kolejnym starcie w coś nowego, nie powtórzymy tej akcji? Moim modus operandi jest szukać choćby maleńkiej szczeliny w murze, który spotykam na swojej drodze. A potem sprawdzam i eksperymentuję, jak ją poszerzyć, a może obejść mur? A może go przeskoczyć. Co nie oznacza, że za wszelką cenę pcham się do przodu. Czasami, z premedytacją odpuszczam, przeczekuję, albo zmieniam trasę.

Jak sobie z tą szczeliną w murze skutecznie poradzić?

To coś, czego stale się uczę. Należę do ludzi, którzy łatwo się zapalają i łatwo gasną. Oznacza to, że dość chętnie porzucam działania, kiedy zaczyna być niewygodnie. Nauczyłam się jednak, że nie wszystko można robić tak na chybcika, z niecierpliwością w tle. Więc teraz, po dekadach doświadczeń mam wypracowaną metodę. Gdy natrafiam na mur, po pierwsze sprawdzam, czego on dotyczy, skąd się wziął i o co w tej pojawiającej przeszkodzie w sumie chodzi. Zauważyłam, że często to jest dla mnie pewien komunikat od Wszechświata 😉 Żeby wolniej, że może jeszcze nie teraz, że nie z tym człowiekiem ten biznes… I ten moment zatrzymania mnie na drodze do potencjalnego sukcesu traktuję jako szansę. Jako okazję do przyjrzenia się temu, co jest. Z bliska, z zaangażowaniem, na spokojnie, bez ciśnienia, że ma być, bo ja chcę. Potem, w drugim kroku zaczynam szukać, z jakich zasobów mogę skorzystać, żeby sobie tą szczelinę powiększyć. Może potrzebuję pomocy? Albo to jest moment zainwestowania w sprzęt, własny rozwój etc. Z tyłu głowy mam też taką myśl: „Czy ja już przypadkiem kiedyś nie byłam w podobnej sytuacji?”. Jeśli odpowiedź na to pytanie brzmi; „Tak.”, wówczas przywołuję sprawdzone w przeszłości rozwiązania i weryfikuję, czy teraz mają one racje bytu. No i na koniec daję sobie czas na zadbanie o siebie. Bo ta praca przy rozciąganiu szczeliny bywa trudna, żmudna i mimo wszystko dołująca. Jednak co i raz moje pragnienia i wysiłki nie przynoszą wymarzonych rezultatów 😉 A jak powiedziałam wcześniej, należę do tych, co łatwo się zapalają i łatwo gasną. Na tej mojej drodze uczę się odpoczywać. To wielkie dla mnie wyzwanie. W pierwszej fazie mojego życia wchłonęłam wiedzę, że bez pracy nie ma kołaczy i, że trzeba się umęczyć, żeby coś osiągnąć. Żyłam przez wiele lat w przekonaniu, że jak się nie zajadę, to szczelina będzie tak samo niewielka jak była, albo co gorsza, ktoś mi ją zamuruje! Dziś wiem, czuję i myślę, że wszystko jest właściwe. Że pracuję tyle, aby zdążyć także zregenerować siły na kolejny dzień. I, że jak ktoś mi tą szczelinę zamuruje, to też będzie ok. Nic na siłę. 😊

Dopytam o kwestię pomocy. Wiem, że pracujesz w duecie z Maćkiem. A po za Waszą bezpośrednią współpracą, łatwo przychodzi Ci proszenie o pomoc w sprawach biznesowych?


Przez wiele, wiele lat mojego życia byłam Zosią Samosią. „Kto da radę, jak nie ja”, było moim hasłem przewodnim. Ale na szczęście mi przeszło. Dziś wiem, że korzystanie z pomocy innych, tam gdzie ja się nie do końca znam, albo oddawanie tego, na czym się znam, ale więcej w danym temacie nie chcę brać na siebie – to żadna ujma na moim honorze. Jeśli powiem: „Nie wchodzę w to, to za dużo… albo „To nie moja bajka” – nie stracę twarzy… Nie zawsze jednak tak było. Długo żyłam w przekonaniu, że jeśli sama czegoś nie zrobię, nie dopilnuję, nie wezmę w moje ręce, to nie będzie to dobre. Mam silny gen perfekcjonistki. Praca ze sobą i nad sobą pozwoliła mi jednak zobaczyć, że więcej korzyści przynosi mi poproszenie o pomoc czy oddanie jakiegoś zadania, niż za wszelką cenę robienia czegoś osobiście. Gdy coś oddaję, tworzę sobie przestrzeń na robienie innych rzeczy. Takich, które sprawiają więcej radość albo przychodzą do mnie z lekkością.

…czyli praca nad biznesem to także w dużym stopniu praca nad samym sobą?

O tak.

Zdecydowanie.

Bez względu na to, jaki zawód wykonujemy, przede wszystkim jesteśmy ludźmi. 😉

Jeśli mamy mocne umocowanie w sobie, w swoich wartościach, samoświadomości, wiedzy o swoich talentach i ograniczeniach, to nasza zawodowa tożsamość jest oparta o mocne filary. Jednocześnie, ponieważ biznesy toczą się w niezwykle zmiennym środowisku, te filary wymagają ciągłego rozbudowywania, modernizacji, wzmacniania, luzowania napięć etc. Według mnie to najlepsza droga do bycia spójnym, efektywnym a przede wszystkim szczęśliwym człowiekiem biznesu 😊 Oczywiście można sobie wybrać, że chce się być bogatym a nieszczęśliwym, ale na to przepisu nie podam.

Aniu, to niezwykle budujące słowa (i to nie tylko dla początkujących przedsiębiorców!🙂)

Mam jeszcze jedno pytanie na koniec – czy weszłabyś jeszcze raz do tej samej rzeki biznesowej, wiedząc co mniej więcej mogłoby Cię spotkać później?

A to jest bardzo dobre pytanie, Elu!

I odpowiedź przychodzi do mnie natychmiast. Zdecydowałabym się, mimo, że praca na swój własny rachunek nie jest bajką o jakiej się opowiada zachęcając ludzi do rozpoczęcia swojej działalności 😉 Wymaga wyrzeczeń, poświęcenia, czasami pracy więcej niż na etacie, w weekendy, bez gwarancji, że Twoje wysiłki przyniosą zysk, że będziesz mieć z czego zapłacić faktury, że Twoi kontrahenci nie wywrócą planów do góry nogami, ze jak się przewrócisz, to nikt nie złapie Cię tuż przed zderzeniem z ziemią…. Mimo wszystko w mojej opinii – warto. To niekończąca się przygoda, permanentny stymulant kreatywności, codzienne szanse na nowe odkrycia i poczucie, że mimo wszystko masz większe pole manewru i podejmowania decyzji niż wtedy, gdy masz do obsłużenia etatowy odcinek frontu…

I, powiem Ci na koniec, że sama jestem zaskoczona tym wnioskiem. Dziękuję Ci, że w rozmowie z Tobą mogłam znaleźć przestrzeń na tą refleksję. Na co dzień czasami w zmęczeniu i poczuciu bezsilności zdarza mi się mówić, że mam dość i idę na etat, na ciepłą posadkę, postawię sobie na biurku zdjęcie rodziny w ładnej ramce a o 17 wyjdę z biura i będę miała wszystko w nosie. Jednak jeśli mam żyć ze sobą w zgodzie, póki mi starczy sił – chcę być sterem, żeglarzem i okrętem na tym cudownym biznesu ocenianie 😊

Niech tak właśnie będzie. Tego Ci życzę. Dziękuję bardzo za tę rozmowę! 

Similar Posts

Dodaj komentarz